Obserwatorzy

piątek, 23 września 2011

Wróciłam, ale nie do końca....




Plener, jak wszystko co fajne minął o wiele za szybko... Wróciłam do domu, ale jakoś tak nie do końca, jeżeli rozumiecie co mam na myśli:):). Na dodatek tuż po powrocie zaczełam prychać i kichać, za oknem zrobiło się szaro- buro, a ja z tego wszystkiego stałam się  chyba dla rodziny  "ogólnie  menconca...." . Słowem kicha!...i kichanie:)
Podczas mojej nieobecności dawali sobie radę, nadspodziewanie dobrze( co mnie trochę zaniepokoiło, bo jak to?, beze mnie świat się nie zawalił??!)  Chociaż Maja już chyba była spragniona pierwiastka kobiecego, bo nie odstępuje mnie ani na krok i ciągle ma mi coś ważnego do opowiedzenia:).Panowie jednak, w liczbie trzech, sprawiali wrażenie zadowolonych z mojej nieobecności. Zdrajcy!
Na plener jechałam z mocnym postanowieniem nadrobienia wakacyjnego nicnierobienia z farbami. Zabrałam 5 podobrazi i jeszcze bałam się, że za mało. Na miejscu jednak okazało się, że mimo dobrych chęci, jakoś mi to malowanie nie idzie tak jak bym chciała. Malowałam, zmazywałam, poprawiałąm i w końcu wymęczyłąm dwa obrazy i trzeci niedokończony.
Za to w amoku fotografowałam wszystko i wszystkich. Mam nadzieję, że  przynajmniej taka dokumentacja przyda się w dalszym malowaniu:). Z tym fotografowaniem, to też był ubaw. Goniłyśmy z koleżanką po ludzkich zagrodach, fotografując stare walące się chałupy, kury, zielsko wszelakie, wyleniałe koty i co tam jeszcze piękne-inaczej podwinęło się pod obiektyw. Pewnego dnia, do mojej koleżanki przyklejonej obiektywem do starej szopy, podeszła wyraźnie poirytowana pani z pytaniem co fotografuje?! Na co moja koleżanka odpowiedziała z rozbrajającą szczerością: "pajęczynę!!!" Kobita popatrzyła na nas jak na wariatki i bez słowa odeszła.










Plener, to także była okazja do poznania ciekawych ludzi, posłuchania wielu anegdot z przeszłości i chwil śmiechu do bólu....Terapia śmiechem to był motyw przewodni tego pobytu.....no i jedzenie! Nasi gospodarze tuczyli nas jak gęsi, bez najmniejszego oporu z naszej strony. Wszystko z własnego ogródka i prosto od krowy lub owcy:):) Jeść nie umierać....Obudził się we mnie hedonista....A  towarzyszyła temu cudowna słoneczna pogoda. No i jak tu po czymś takim wrócić do prozy życia?:)

A to moje nędzne efekty pracy twórczej, żeby nie było, że nie malowałam:):)






 Oczywiście, nie mogłam oprzeć się pokusie fotografowania kwiatów.To jakoś nigdy mi się nie nudzi. Ponudzę więc i Was. Ale chyba warto się jeszcze napatrzeć tej palecie cudownych kolorów, którymi maluje Natura, bo niedługo wszystko będziemy oglądali tylko w biało- czarnych kolorach:)
Zgłaszam te zdjęcia do wyzwania Szuflady. Świeższe już nie mogą być:)



niedziela, 11 września 2011

Sutaszowania ciąg dalszy i w plener!!!:):)

 Wreszcie dziś zaświeciło słońce! I to jak zaświeciło! Dzieci wskoczyły w krótkie spodenki, mąż wyskoczył z koszuli:), a ja włożyłam bardzo letnią sukienkę, której już w tym sezonie nie miałam założyć:):). Czekałam na to słońce już od kilku dni, bo powstały nowe sutaszowe naszyjniki, a ja w tych ciemnościach za oknem, nie mogłam ich sfotografować. Chciałam te zdjecia jeszcze umieścić na blogu, bo jutro wyjeżdżam na plener malarski. Na cały tydzień! Hurrrra! Mam nadzieję, że pogoda choć trochę dopisze i oprócz malowania będę mogła też trochę pofotografować....no i nagadać się z koleżankami po pędzlu:):)A to moje sutaszowe wytwory wyobraźni:










































Do zobaczenia za tydzień! Mam nadzieję, że nie przyjadę z pustymi rękami:):)

piątek, 2 września 2011

Nowy anioł i coś na ząb:)


 Właśnie zrealizowałam zamówienie na "anioła w lnianej sukience". Mam nadzieję, że spodoba się nowej właścicielce, bo w moim domu wszystkim przypadł do gustu. Mikołaj, co prawda, przyzwyczajony do moich kolorowych aniołów z rozmaitymi koralami na szyi i brokatowymi torebkami:):), powiedział cyt.
 "O, Fajny anioł!!....Pokojówka?!". Takie mam złośliwe dzieci:)
Cóż, nie wszystko złoto co się świeci, prawda?:)






Cieszę się, że spodobały się Wam moje pierwsze sutasze.W głowie mam już tyle pomysłów! Żeby tylko czasu i energii starczyło:)
Ponieważ ostatnio moje posty, głownie rękodzielnicze, to dziś tez trochę kulinarnie:
dwa ciasta w tonacji ciemno- jasnej i jasno ciemnej:)
Pierwsze, to Wuzetki  trochę przeze mnie zmodyfikowane, ale sądząc po tym jak szybko znikają ze stołu, chyba im ta modyfikacja na dobre wyszła:)

Ciasto:
szklanka mąki pszennej
2 łyżki mąki ziemniaczanej
20 dag margaryny
szklanka cukru
4 jaka
4łyzki kakao
2 łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody

Krem:
3 żółtka
szklanka cukru pudru
2 kubeczki serka homogenizowanego(ok 500ml)
25 dag masła
łyżka żelatyny

Margarynę utrzeć z cukrem i żółtkami . Dodać mąkę, kakao, sodę i proszek do pieczenia. Na koniec dodać ubitą pianę z białek. Piec ok 35 min w 180 stopniach z termoobiegiem.
Masło utrzeć z cukrem i żółtkami. Dodawać po łyżce serka i żelatynę rozpuszczoną w bardzo małej ilości wody.
wystudzone ciasto przekroić, przełożyć kremem. Na wierzch ciasta położyć masę krówkową ( Mała puszka masy krówkowej zmiksowana z pół kostki margaryny).


Drugie ciasto nie wymaga pieczenia. Przygotowuje się błyskawicznie:)
Potrzebujemy do jego wykonania:
5 paczek herbatników
1litr mleka
1 szklanka kaszy mannej
1 kostka margaryny
2 cukry waniliowe
3 czubiate łyżki kakao
1 szklanka cukru
wiórki kokosowe do dekoracji

W garnku należy zagotować mleko z margaryną i cukrem waniliowym. Do gotującego mleka dodajemy kaszę, najlepiej błyskawiczną i gotujemy aż zgęstnieje. Kakao rozprowadzamy w niewielkiej ilości zimnej wody z odrobiną cukru i dodajemy do mleka.
Połowę herbatników wykładamy na blaszkę. Wylewamy na nie gorącą masę. Przykładamy resztą herbatników. Można na godzinkę obciążyć deseczką. Wystudzone polewamy polewą czekoladową i posypujemy wiórkami.




Bon appetit!
....A na koniec wieści z kuchennego parapetu:)
Maliny już zalane spirytusem, czekają na swój czas, aż smaki się "przegryzą".
 Ich miejsce zajął teraz duży słój z jeżynami i chłonie słońce:) Po tygodniu jeżyny też zostaną zalane procentami:)
Zła wiadomość dla mojej siostry: Do września raczej się nie przegryzą:(.. Ale mamy jeszcze nalewkę z zeszłego roku:). A może uda ci się do nas zawitać w grudniu, to skosztujesz i malinówki i jeżynówki!