Sutasz, jak kto woli sutache. Od dawna intrygowała mnie ta technika. W końcu zakupiłam sznureczki i zaczęłam metodą prób i błędów moją przygodę z sutaszem. Bardzo to czasochłonne zajęcie, bo każdy sznureczek i każdy koralik trzeba ręcznie przyszyć, ale też daje ogromnie dużo frajdy. Wymyślanie wzorów, dobieranie kolorów, fajna zabawa...
Ostatnio dość gorąco u nas, właściwie, większe roboty przy tych temperaturach odpadają, więc siedziałam sobie u rodziców w ogrodzie pod czereśnią i szyłam z językiem na wierzchu: trochę z zaangażowania, a trochę z powodu żaru lejącego się z nieba:):)
A to efekt mojej pracy. Zdaję sobie sprawę, że daleko mu do doskonałości, ale mam nadzieję, że każde kolejne sutaszowe dzieło będzie lepsze:):)...w każdym razie połknęłam bakcyla:) Uwaga! Silnie zakaźny!:):):)
W tzw. międzyczasie zrobiłam dla siebie pierścionek. Bursztym już dawno czekał, dodałam tylko mały koral i już! Żeby sutasz robił się tak szybko:):)
....A na kuchennym parapecie moje maliny łapią słońce.... Za tydzień będę z nich robić malinową nalewkę:)
Zapach malin, knedle z węgierkami na obiad, czerwony winobluszcz za oknem , moje dzieci, które narzekają, że za moment szkoła.....czuję już oddech jesieni na plecach. A lato jakby dopiero teraz się ocknęło i dokłada do pieca, aż miło! I mimo, że ponad 34 stopnie za oknem, nie będę narzekać. Bo dla mnie lato zawsze jest za krótkie...